Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wieniem, u pasa proce i woreczki z kamykami. Gniewnem, strasznem okiem patrzał na nich niedźwiedź. Chciałby się był rzucić na nich, poszarpać ich i rozmieść poprostu na wiatr, a jednak jakaś trwoga zatrzymywała go w oddaleniu. A gdy poczęli posuwać się ku niemu bliżej, wydarł mu się z piersi pomruk zły i groźny, ale cofnął się w gąszcz, zaszył w nim i siadł podnosząc kufę do góry i wietrząc.
Już w parę dni potem, chodnikiem, przez cały las przeciętym, na polanę, gdzie rosły wysokie szczawy górskie, szerokich liści łopuchy i mnóstwo kwiatów i ziół, tak, że polanka mieniła się błękitnym, żółtym, czerwonym, fjoletowym i zielonym kolorem, przypędzili ludzie stada owiec i wołów, a wielkich, jak wilki i do wilków podobnych z wejrzenia siedm białych kudłatych psów w kolczatych obrożach szło obok, lub za niemi. Natychmiast z głazów poczęto klecić jatę, na głazach pozbijano żerdzie i pokrycie umoszczono z żerdek i odartych łub drzewnych, a na wierzchu poukładano ciężkie kamienie od wiatru.
Na około polany uczyniła się pustka. Pasające się tam dotychczas sarny i jelenie popierzchały, wilki podchodziły gęstwiną, nęcocone widokiem owiec i wołów, ale bały się psów,