Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Maryja, łaskiś pełna, Pan s Tobom — poczęła Hanka szeptać.
I w tej chwili jakaś jasność zakołysała się ponad nią, w mgławicach jasność blada i jakby utopiona w śniegu.
Hanka drgnęła. — — Zje coz to hań?!...
A światłość stała się wyraźniejsza i jakby bliższa, tylko zawsze była jakoby w śniegu, co się tumanił, utopiona.
Przelękła się Hanka i zasłupiło ją. Rozpostarła ręce, przechyliła się w tył i usta z przestrachu rozwarła, w które śnieg zimny i wilgotny uderzył. Nie umiała nic pomyśleć od lęku i serce w niej zamarło, a wtem ze światłości owej wyszedł głos cichy i bardzo słodki:
— Hanuś, nie bój się...
Hanka zadygotała, a głos ozwał się znowu:
— Podź!
— Ka? — szepnęła Hanka.
Głos odpowiedział:
— Ku niebu.
I we światłości, w mgławicy zamajaczyła jakby złota korona i niebieski płaszcz i niebieskie oczy i różana twarz — blado, ledwie widzialnie.
— Tyś to jest, Pani Janielska? — szepnęła Hanka.