Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ale głos nie odpowiedział, tylko światłość poczęła się posuwać naprzód ku Lilijowemu.
I Hanka poszła za nią.
Nowe siły jakoby wstąpiły w nią; szumieć jej w głowie przestało i zimno mniej gryzło. Tonęła w śnieżycy idąc ku Lilijowemu.
Ale wkrótce znów jej się nogi poczęły plątać, czerwone iskry poczęły się zesypywać przed oczyma, zahuczało w głowie i niemoc ogarnęła ją taka, że prawie stóp poruszać nie mogła.
— Pani, siadłabyk se — szepnęła.
— No to se siednij — odrzekł cichy głos ze światłości.
Hanka usiadła pod wielkim głazem, który ją nieco od wichru zachylił, oparła się oń plecami i wyciągnęła nogi. A światłość rozwiała się gdzieś w śnieżycy, znikła...
— Pani, kazeście?
Ale z zamroczy śnieżnej nie odpowiedziało nic. Chciała krzyknąć — niemogła. Na ręce i na nogi zwaliły jej się ciężary ogromne, a dreszcze poczęły przenikać przez szpik jej kości. Oddech począł się rwać, oczy przestały widzieć, uszy słyszeć. W mózgu stała się próżnia straszna, płomienna. Czuła tylko, że śnieg na nią pada, wilgotny, nieustanny, zasypuje jej kolana, piersi,