mu się pod nogi, Jakóbek go okraczył, łap za obrożę i z niezmiernem szczekaniem zajechał na nim przed bacowski szałas.
— Ej, ześ tyz wartki! — powiedział mu baca. — A przynióześ syćko?
Jakóbek wyjął z torbki paczki habryki, śwabliki i palenkę.
— Syćko jest coście kozeli.
— Naści — rzekł baca, dając mu wielkie miedziane cztery centy.
A w tej chwili dźwignął się Wojtek Chroniec, który leżał pod ścianą na cetynie, sięgnął w pas i dał mu srebrnego cwancygiera z Matką Boską.
Jakóbek zauważył, że dwa razy do Wojtka przyszedł jakiś nieznajomy chłop, okrutnie wielgi, że coś gwarzyli po cichu z bacą, poczem Wojtka nie było raz ino noc, dzień i noc, raz cosi śtyry dni, a po powrocie miał masę srebrnych pieniędzy, cwancygierów, talarów, nawet złote dukaty, z których dał po jednemu dwóm niemowom, juhasom z Muru, braciom Hajackom, Michałowi i Kubie, chłopom, z których każdy potrafił dwa centy żelaza w zębach udźwignąć, a na plecy choćby i po pięć centów. Ale to były chłopy spokojne i nic nikomu nie robiły złego. Jeszcze Kuba, choć był niemy, umiał na piszczałce grać do cudu, a na trombicie, aż echo grało.
Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu. T. 1.djvu/119
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.