Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdrzemniemy się sobie, boć przecie bez nich winnej nie zrobimy polewki — szepnęli, w ciepłej wyciągając się pościeli.
Coś wedle południa już było, gdy znowu huknęli na służbę:
— Są panie?
— Niema.
— To ci niedorajdy! Mybyśmy przez ten czas wytrzebili las cały.
Wstają i chcą się ubierać.
Co to?...
Wszystkie kurtki i inne do porządnego ubrania się przynależności — rozprute.
— Rozumiesz to ? — spytał po chwili Wyrwidąb Waligóry.
— Musiały całą noc nie spać i co teraz? — brat spytał.
— Trzeba po nie do lasu posłać. Niech wracają!
Wysłany do żon pachołek powrócił z wiadomością, że panie wesoło się bawią, ino jeszcze jagód nie uzbierały, i proszą panów mężów, by przyszli do nich...
Przyjść, ale jak?
— Paskudny koncept! — mruknął Waligóra. A tu już i wygłodniałe brzuchy grać zaczynają.
— Nie damy się babom zwyciężyć — rzekł Wyrwidąb. — Ty, Waluś, bierz się do szycia, a ja ci obiad ugotuję.
— Nie szyłem ci ja nigdy.
— Jak ja obiadu nie robiłem.
Ale rady innej nie było.
Wyrwidąb poszedł do kuchni, Waligóra do kurtek się zabrał. Znalazł igły, nici, naparstek. Wszystko jest, jeno robota nijak nie idzie. Ogromne palce Waligóry cienkiej igły ułapić nie mogą, do dziurki nici włazić nie chcą, naparstek na nic, nić się wymyka, igła kole. Na nic trud, na nic ślinienie palców: szyte kawałki rozłażą się. Wreszcie Waligóra cisnął to wszystko o ziemię i ręce rozpaczliwie załamał. Po chwili grzmot dał się słyszeć, jakby trzaśniecie o ziemię rondla miedzianego.