Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/52

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Przecie i ty, Walusiu, nie wszystko zrobić potrafisz — odezwała się pani Waligórzyna.
    — I ty, Wyrwisiu, tegobyś i tego nie zrobił — szepnęła Wyrwidębina.
    — Jabym nie zrobił?
    — Albo ja może? — zawołali bracia.
    — Wytrzebiłem bór pod Krakowem.
    — Skały wygładziłem, które mi się podawały tak miękko, jak twoje włosy złociste, żonusiu!
    — Jeno zechcieć mi, a słońce na patyk wsadzę i kręcić niem będę po firmamencie niebieskim.
    — To wy do niczego, nie my! — wołali.
    I znowu »ja« na wierzch wyłaziło, chwalenie siebie, a straszne niewiast postponowanie.
    — Poczekajcie, samochwały! — szepnęły do siebie Wyrwidębina i Waligórzyna. — Przyjdzie koza do woza!
    Coś wesołego uradzić musiały, bo po naradzie, to jedna, to druga: chi-chi-chi! w kułaczek, i mizdrzą się a przymilają do mężów.
    — Co wam jest? — spytali żon swoich Waligóra i Wyrwidąb.
    — O świcie na jagody pójdziemy, bo mówią, że, jak nigdy, takie dorodne są teraz. Jeno nie wiemy, jak wy sobie poradzicie bez nas.
    — Cha-cha-cha! — zaśmieli się bracia, i udali się na spoczynek.
    Noc. Cisza. Tylko w świetlicy niewieściej kaganek migoce. Jakiegoś figla przygotowują niewiasty mężom swoim.
    O świcie skoczyły do lasu.
    O wschodzie słońca zbudzili się Wyrwidąb i Waligóra. Wołają na służbę, pytają, czy żony powróciły, ale snadź jagód jest dużo, bo wszystkie pokojówki i służebne z paniami do boru poszły.