Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/54

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Waligóra parsknął śmiechem.
    — Zupę wylałem! — wrzasnął Wyrwidąb, w drzwiach stając.
    — Dlaczego! — dusząc się od śmiechu, spytał Waligóra.
    — Zrobiłem takie paskudztwo, że, jakem na język wziął, dyabli mnie porwali, i już!
    Tu spojrzał na rozchodzące się szwy kurtek, nad któremi pracował Waligóra, i ryknął śmiechem.
    — Cha-cha-cha! — śmiał się Wyrwidąb.
    — Cha-cha-cha! — śmiał się Waligóra.
    — Cha-cha-cha! — dwa śmiechy cienkie odezwały się tuż za nimi, Wyrwidębiny i Waligórzyny.
    Obaj mężowie poskoczyli ku rozweselonym a śmiejącym się śpiewnie żonom swoim.
    — Złociusiu, zszyj mi kurtę!
    — Milusiu, ugotuj nam zupę! — zawołali.
    — A weźmiesz słońce na tykę?
    — Wezmę, ale kurty nie zszyję.
    — Jak ja nie ugotuję obiadu.
    — Widzicie, samochwały, że nie mielibyście miodu bez pszczół, gzła bez snownic naszych — wołały, śmiejąc się tryumfująco. — Na początek macie jeżyny, a zupa i przyodziewek wnet będą gotowe.
    Odtąd Wyrwidąb i Waligóra na dziesięć spustów swoje »ja« zamknęli.