Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/147

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Kręci dalej.
    Aha!... Już coś zaskrzeczało we środku... Nagle wierzch pudełka odskoczy, muzyka się odezwała, furknęło kijów dwa i nuż babę okładać, jak się należy — a tu i śpiew słychać, wychodzący z tego godzinnika pradziadowskiego:

    Bijcie, kije
    Samobije,
    Walcie głucho
    W plecy, w ucho,
    Łupcie żebra,
    Niechaj febra
    Nią zatrzęsie.
    Baba w mięsie!...
    Nie wytrzyma?...
    Strachu niéma!
    W tan jej chce się,
    Graj-że, biesie!...

    — Jontek! Jontek! — zakrzyczała pani Komnacka.
    A kije łupią, kości chrupią, a baba aż od ziemi się odbija, tak walą rzetelnie.
    — Jontek, ratuj! — wrzeszczy w niebogłosy. — Zakazany to jakiś ten twój godzinnik pradziadowski!
    — A gra? — pyta Jontek, śmiejąc się z wiedźmy.
    — Gra! gra!
    — A śpiewa?
    — Oj, śpiewa, żeby go tknęła chrypka!
    — A bije?
    — Jontek, ratuj! a roztłucz tę przeklętą maszynę!
    — Nie głupim psować tak pożytecznej pamiątki po pradziadku... »Bijcie, kije — samobije!« — zawołał i dodał jeszcze ochoty kijom rozhulanym.
    Nie wytrzymała takiej muzyki pani Komnacka. Skoczy na