prząg. Wsiedliśmy i zajęli miejsca nawprost Marty, poczem konie ruszyły z szybkością wichru.
Spotkanie nasze tutaj, we Frisco, nie zdziwiło mnie bynajmniej. Lecz że Wernerowie posiadali dom, nawet pałac, to wydało mi się dosyć dziwne. Czemu bowiem nie mieszkali na swych terenach naftowych? Naturalnie nie pytałem Marty, odpowiedź sama miała rychło nastąpić.
Powóz zatrzymał się przed budynkiem, który w zupełności zasługiwał na nazwę pałacu. Ileż musiały kosztować same wrota marmurowe! Nad niemi świeciły wielkie pozłacane litery. Nie zdążyłem odczytać — musieliśmy bowiem wysiąść. Pomagali nam dwaj murzyni, a właściwie usiłowali mnie i Winnetou pomóc. Następnie wyprzedzili nas i w pysznym przedsionku otworzyli drzwi do małej komnaty, umeblowanej niemal jak buduar. Skoro pani domu usiadła na kanapie, buduar zaczął się szybko podnosić do góry. Była to winda mechaniczna, poruszana siłą pary, winda w kształcie rozkosznie umeblowanego pokoju. Kto inny wydałby okrzyk zdumienia lub nawet strachu — Winnetou jednak pozostał niewzruszony, jakgdyby taki latający pokój był dlań zjawiskiem codziennem.
Wysiedliśmy na drugiem piętrze w pokoju recepcyjnym, przepysznie urządzonym. Widać było, że właściciel pragnął się popisać bogactwem. Natomiast rozmaite drobnostki z urządzenia wskazywały, że pani domu usiłuje starania jego osłabić.
Zdawało się, że dopiero teraz Marta odzyskała
Strona:PL Karol May - Winnetou w Afryce.djvu/43
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.