Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   419   —

niekorzystny, przeto, gdy po upływie godziny zabiłem dwie jarzębice, powróciłem do obozu.
Lecz towarzyszy moich tam nie zastałem. Zacząłem się zastanawiać, gdzie się mogli znajdować? Czy wymknęli się na żarty, aby skrycie podpatrzyć, co przyniosą, czy też udali się jeszcze raz na polowanie? Wołałem za nimi, lecz nie otrzymałem odpowiedzi.
Ach, gdyby odeszli naprawdę! Tak pomyślałem sobie i dla ostrożności przeszukałem całe miejsce dokoła. Przekonawszy się, że rzeczywiście się oddalili, zabrałem się czemprędzej do roboty.
Dobywszy noża, wykroiłem po zachodniej stronie mogiły wodza, tuż u jej krawędzi, kawał trawnika, który należało potem znowu położyć tak, żeby nie było znaku, że tam kopano. Ale grudek ziemi także nie mogłem zostawić. W tym celu rozłożyłem mój koc obok siebie na ziemi i kładłem nań ostrożnie wykopaną ziemię, aby nią potem znowu otwór zapełnić.
Pracowałem z gorączkowym pośpiechem, gdyż każdej chwili mogli wszyscy trzej nadejść. Przytem nadsłuchiwałem od czasu do czasu, czy nie odezwą się ich kroki lub głosy. Łatwo pojąć, że wskutek rozdrażnienia, w jakiem się znajdowałem, słuch mój nie był tak bystry, jak zwykle.
Dziura pogłębiała się z każdą chwilą. Kiedy głębokość jej dosięgła może jednego łokcia, nóż mój uderzył o kamień. Wydobyłem ten kamień, potem drugi, leżący pod nim i ujrzałem mały, sześcienny, całkiem suchy otwór ze ścianami z gładkich kamieni. Na dnie jego leżała gruba, złożona skóra... testament mego przyjaciela, Winnetou. W następnej chwili był on już w mojej kieszeni, poczem zacząłem szybko zarzucać dziurę. Wsypałem ziemię z koca, przybiłem ją dobrze pięścią i położyłem na wierzchu kawał trawnika. Zrobiłem wszystko tak dokładnie, że nikt nie byłby zauważył, że tam ktoś kopał.
Dzięki Bogu! Przedsięwzięcie się powiodło, przynajmniej tak mnie się zdawało. Ponieważ nie dolatywał znikąd najmniejszy szmer, przeto wziąłem się do roz-