Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   364   —

urządzają zwykle napady po północy, na krótko przed świtem, przeto tylko kilku robotników stało na ławach, a reszta leżała w trawie, rozmawiając z cicha.
Na dworze nie ruszył się najlżejszy wietrzyk, ale był to spokój zwodniczy. O północy wszyscy wzięli strzelby i zajęli wyznaczone im miejsca na ławach. Ja stałem z Winnetou przy bramie, trzymając w ręku tylko sztuciec Henryego, jako odpowiedniejszy w tym wypadku, a rusznicę zostawiłem w mieszkaniu pułkownika.
Rozdzieliliśmy się równomiernie na wszystkie cztery strony muru w sile dwustu dziesięciu ludzi, ponieważ trzydziestu wysłano do ukrytej doliny celem pilnowania koni.
Czas ciągnął się powoli jak ślimak. Niejeden pomyślał zapewne, że obawy nasze były daremne, gdy wtem dało się słyszeć coś, jakby uderzenie kamyczka o szynę. Zaraz potem wpadł mi w ucho ów prawie niedosłyszalny szmer, który człowiek niewprawny mógłby wziąć za powiew lekkiego wietrzyka... To nadchodzili Indyanie.
— Baczność! — szepnąłem memu sąsiadowi.
On podał dalej to słowo, a w przeciągu minuty wszyscy byli ostrzeżeni. Prawie znikome, do widm podobne, cienie pomykały nocą na prawo i na lewo, nie sprawiając najmniejszego szmeru. Naprzeciwko nas utworzył się front, który wydłużał się coraz to bardziej, aż wkońcu otoczył cały obóz. W następnej chwili musiało się zacząć oblężenie.
Cienie zbliżały się coraz bardziej. Gdy znajdowały się może w odległości sześciu kroków od muru, zabrzmiał w ciemności silny donośny głos:
— Selkhi Ogellallah! Ntsagé sisi Winnetou natan Apaches! Shne ko! Śmierć Ogellallajom! Tu stoi Winnetou, wódz Apaczów! Ognia!
Podniósł swoją srebrem obitą rusznicę, a gdy z niej błysnęło, zajaśniało nagle dokoła całego obozu. Równocześnie huknęło przeszło dwieście wystrzałów, tylko ja nie wystrzeliłem, chcąc zaczekać na skutek salwy, która