Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/117

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   365   —

    spadła na nieprzyjaciół tak nagle i śmiertelnie, jak sąd z niebiosów. Przez długą chwilę panowała najgłębsza cisza, potem jednak zerwało się owo okropne wycie, które, zda się, zdolne byłoby stargać nerwy i zmiażdzyć kości. Z początku niespodziewana nasza salwa odebrała niemal mowę Ogellallajom, a teraz brzmiało przez cały Cannon jakby z tysiąca szatańskich gardzieli.
    — Jeszcze raz ognia! — zakomenderował pułkownik, którego głos słychać było nawet wśród tego dyabelskiego wycia.
    Huknęła druga salwa, a potem zawołał Rudge:
    — Dalej za mur i kolbami! W jednej chwili powyskakiwali wszyscy za mur. Jeśli kto nawet bał się poprzednio, poczuł teraz w sobie odwagę lwa. Ani jeden Indyanin nie spróbował przez mur się przedostać.
    Ja nie ruszałem się nigdzie z mojego stanowiska. Przed murem rozwinęła się mściwa walka, która nie