Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   109   —

— Winnetou, szi ya Winnetou; Winnetou, o mój synu Winnetou! — wyszeptał słabo.
Potem wydało się, że jego gasnące oko szuka jeszcze kogoś — spoczęło na mnie.
— Zostań pan przy nim... — rzekł Kleki-petra po niemiecku — wierny... prowadź dalej... moje dzieło...
— Zrobię to. Napewno, zrobię to!
Twarz jego nabrała prawie nadziemskiego wyrazu. Zaczął się modlić zamierającym głosem:
— Oto spada mój liść... odłamany... nie cicho i lekko... to ostatnia pokuta... Umieram jak... jak sobie... życzyłem ... Panie Boże, przebacz... przebacz!... Łaski... łaski...! Idę... idę... łaski!
Skrzyżował ręce. Po jeszcze jednym kurczowym wybuchu krwi z rany głowa mu wstecz opadła... Już nie żył.
Teraz wiedziałem już, co skłoniło go do wywnętrzenia się przedemną. Wspomniał o zrządzeniu Bożem. Pragnął zginąć w obronie Winnetou i jakże rychło spełniło się to życzenie! To była jego ostatnia pokuta, którą tak chciał odbyć. Bóg jest miłością i miłosierdziem i nie gniewa się wiecznie na skruszonego.
Winnetou ułożył głowę zmarłego na trawie, wstał powoli i spojrzał pytająco na ojca.
— Tam leży morderca, którego obaliłem — rzekłem. — Zostawiam go wam.
— Wodę ognistą!
Z ust wodza wyszła tylko ta krótka odpowiedź, lecz ileż w niej było pogardliwej złości.
— Będę waszym przyjacielem i bratem. Pójdę z wami! — wyrwało mi się z ust przemocą.
Na to plunął mi on w twarz, mówiąc:
— Parszywy psie! Złodzieju ziemi za pieniądze! Smrodliwy kujocie! Ośmiel się pójść za nami, a zmiażdżę cię!
Komu innemu byłbym odpowiedział pięścią na tę obelgę. Czemuż tego nie zrobiłem względem niego? Czy jako wciskający się w cudze dziedziny zasłużyłem