Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 03.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

możliwie szybko, czas jednak dłużył się w nieskończoność. Nareszcie dotarli do obszernej sali, gdzie przy ścianach ułożone były liczne pakunki, osłonięte rogożami.
— To pewno najniższe piętro wieży, a więc wyspy, — odezwał się Długie Ucho. — Może w tych paczkach leżą skarby, o których mówiłem. Czy zobaczymy?
— Tak, — skinął Huczący Grzmot. — Ale nie mitrężmy długo, bo musimy się dostać na wyspę. Później będzie czas na skarby.
Kiedy podniesiono pokrywę z jednej paczki, ujrzano w świetle pochodni figurę bożka ze złota. Posążek sam miał wartość rozległych włości. Owinięto go w rogożę, poczem ruszono dalej.
Wgórę prowadziły wąskie stopnie; starczyły jedynie dla dwóch osób, dlatego czerwonoskórzy musieli iść gęsiego. Naprzedzie potępował Długie Ucho z pochodnią w ręce; jeszcze nie doszedł ostatniego stopnia piętra, kiedy pod sobą usłyszał wołanie, na które odpowiedziały liczne okrzyki trwogi. Stanął więc i obejrzał się, a to, co zobaczył, mogło go porazić. Z tunelu, w którym znajdowało się jeszcze wielu, wielu Utahów, wdzierała się przez całą szerokość i wysokość woda. Pochodnie rzucały promienie światła na nieme, szumiące fale, sięgające ludziom już do pasa, a które wznosiły się wgórę z przerażającą szybkością. Ci, którzy znajdowali się jeszcze w tunelu, byli straceni, bo woda zalała ich natychmiast; po chwili zguba zawisła nad tymi, którzy cisnęli się naprzód, strącając wzajem. Odrzucono pochodnie, aby uwolnić ręce do walki. To też żadnemu nie udało się stanąć na stopniach. Woda rosła tak szybko, że w minutę po pierwszym okrzyku, sięgała już czerwonoskó-