Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 03.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiodła pod osłoną nocy i wrzasku Indjan. Wkrótce jednak przestrzeń między wodą a skałą tak się zwęziła, że musieli przejść znowu na lewy brzeg. — Na szczęście zaszli już daleko od miejsca, gdzie stała placówka; biegli tak dalej, potykając się, już to o ścianę skalną, już o kamienie, leżące na drodze, aż wreszcie przestały dobiegać ich głosy Indjan; teraz Hobble-Frank zatrzymał towarzysza i rzekł z wyrzutem:
— Stójże już raz, ty pieronie! Dlaczego właściwie umknąłeś i mnie haniebnie pociągnąłeś za sobą? Czy już nie masz w sercu ani krztyny honoru?
— Poczucie honoru? — odpowiedział Droll, któremu z powodu otyłości szybki bieg zatknął oddech w piersiach. — Mam je z pewnością, jeśli to potrzebne, ale kto chce zachować poczucie honoru, ten przedewszystkiem musi ratować skórę. Dlatego też umykałem.
— Ale tego nam właśnie nie wolno!
— Tak? Ciekaw jestem, dlaczego?
— Bo obowiązek każe ratować przyjaciół!
— Tak!? A w jaki sposób chciałbyś ich ratować?
— Powinniśmy się byli rzucić na tych czerwonych, rozsiekać ich i wykłuć.
— Hihihihi! Rozsiekać i wykłuć! — Tylebyśmy dokazali tylko, żeby i nas schwytano.
— Schwytano? Czy sądzisz, że naszych towarzyszy tylko schwytano, a nie zastrzelono, zakłuto i zabito?
— Nie, na pewno ich nie wymordowano. Czy słyszałeś strzały?
— Tak.
— A kto strzelał? Czy może Indjanie?
— Nie; strzały pochodziły z rewolwerów.