sie, ale — nie przejechali go, tylko się zatrzymali. Transport zwłok nie sprawiał im trudności, bo oprócz swoich wierzchowców mieli w zapasie konie zabitych. Teraz wódz nakazał zmarłych zdjąć z koni, powrócił na brzeg lasu, spojrzał wdół ku szczelinie i rzekł:
— Z pewnością nas obserwują; te białe psy zechcą zobaczyć, czy rzeczywiście wracamy do obozu.
— Nie uczynimy tego? — zdziwił się jeden z poddowódców.
— Czy masz tak mało mózgu w głowie, jak szakal prerjowy? — skoczył na niego Wielki Wilk. — Idzie wszak o zemstę na tych białych ropuchach!
— Ależ oni są teraz naszymi przyjaciółmi i braćmi! Paliliśmy z nimi fajkę pokoju!
— Do kogo należała fajka?
— Do Old Shatterhanda.
— Tak, przysięga obowiązuje więc jego, a nie nas. Dlaczego był taki głupi, że nie posługiwał się moją fajką? Czy tego nie rozumiesz?
— Wielki Wilk ma zawsze słuszność, — zgodził się tamten z sofistyką wodza; — lecz jak ich napadniemy? Nas jest mało, a w dodatku nie możemy powracać przez szczelinę, bo będą jej strzec pilnie.
— To obierzemy inną drogę i sprowadzimy tylu wojowników, ilu zapragniemy. Czy nie obozuje ich dosyć w P’a-mow[1]. A czy tam dalej wgórze nie prowadzi wpoprzek kenjonu droga, której, jak się zdaje, blade twarze nie znają? Trupy i konie pozostaną tutaj; przy nich dwóch strażników. Z pozostałymi pojedziemy na północ.
Postanowienie szybko wykonano. Bór był wprawdzie wąski, ale tworzył pas, długości godziny jazdy,
- ↑ Las wody.