Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 03.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mógł go ukąsić. Nastąpiło jeszcze silniejsze ściśnięcie i pies stracił oddech; — nogi drapiąc pazurami, zwisły bezwładnie. Szybkim ruchem lewej ręki myśliwy oderwał od siebie głowę bestji, — uderzenie prawą pięścią w pysk i odrzucił ją precz od siebie.
— Oto leży! — zawołał, zwracając się do wodza. — Każ go związać, aby nie narobił nieszczęścia, jak się obudzi.
— Uff, ugh, ugh. uff! — wydarło się z ust zdumionych Indjan, gdyż żaden z nich nie poważyłby się na to. Wielki Wilk wydał rozkaz usunięcia psa, podszedł ku Old Shattenhandowi i rzekł z widocznym podziwem:
— Mój biały brat jest bohaterem. Nogi żadnego czerwonego nie stałyby tak silnie, a żadnego innego człowieka pierś nie wytrzymałaby takiego zderzenia. — Dlaczego Old Shatterhand nie kazał strzelać?
— Bo nie chciałem was pozbawiać tego wspaniałego zwierzęcia.
Wódz patrząc na niego wzrokiem, w którym odbijało się zarówno zdumienie, jak i podziw, odprowadził go na stronę, gdzie czterej biali mieli usiąść poza kołem Indjan, by nie móc podsłuchać ich narad, a potem udał się na miejsce, które już przedtem zajmował.
Oczy białych zwróciły się naturalnie ku palom. Tam wisiały na rzemieniach, podartych na części przez psy, szczątki ciała i członki morderców; widok zaprawdę straszny.
Rozpoczęła się rozstrzygająca narada na sposób Indjan. Najpierw mówił dłuższy czas Wielki Wilk, potem inni wodzowie, jeden po drugim, potem Wilk i inni; zwykli wojownicy nie mogli przemawiać; stali wokoło,