Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 02.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

była dopiero przestroga; przy następnem poruszeniu karabinu, sprawa byłaby gorszą. Pozwalam ci dotknąć go powtórnie, ale ostrzegam cię; kula teraz...
— Nie! Nie! — zawołał czerwonoskóry, odpychając go obu rękami. — To naprawdę zaczarowana strzelba, przeznaczona tylko dla ciebie!
— To bardzo mądrze z twej strony, — oświadczył Old Shatterhand poważnie. — Otrzymałeś tylko małą nauczkę. Następnym razem poszłoby inaczej. — Spójrz na ten mały klon nad potokiem. Jest zaledwie na dwa palce gruby; zrobię w nim dziesięć otworów, które będą oddalone od siebie dokładnie na grubość palca.
Podniósłszy sztuciec, złożył się, wycelował w klon i nacisnął, raz — trzy — siedem — dziesięć razy. Potem rzekł:
— Idź i zobacz! Tak strzela czarodziejska strzelba!
Wódz podszedł ku drzewku, a Old Shatterhand zobaczył, że mierzył odległość otworów palcem. Kilku czerwonych, pociągniętych ciekawością, wyszło ze swych kryjówek i podeszło ku niemu. Skorzystał z tego myśliwy aby szybko włożyć w bębenek, poruszający się ekscentrycznie, nowe naboje.
— Uff, Uff, Uff! — usłyszał okrzyki. — Jeśli dla Indjan było prawdziwym cudem już to, że sztuciec oddał tyle strzałów bez nabijania, to teraz podziw ich jeszcze się zwiększył, gdy widzieli, że nie tylko żadna kula nie chybiła, ale że wszystkie przebiły cienki pień dokładnie na grubość palca jedna nad drugą. Wódz, powróciwszy, usiadł znowu i skinieniem ręki wezwał myśliwego, aby poszedł za jego przykładem; przez dłuższą chwilę milczał, patrząc w ziemię, lecz wreszcie rzekł:
— Widzę, że jesteś ulubieńcom Wielkiego Ducha.