Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 02.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzeć. Zwycięzcy zadawali sobie dużo trudu, aby możliwie niewielu trampom pozwolić uciec, ale liczba ich była tak wielką, że, gdy wreszcie ochłonęli z przerażenia, łatwo udało im się przebić ławą. Zwrócili się ku północy.
— Dalej za nimi! — krzyknął Old Firehand. — Nie dajcie im odetchnąć!
Chciał razem z trampami dostać się do koni, ale to okazało się niepodobieństwem. Im więcej oddalano się od farmy, tem bardziej zmniejszał się blask płonącego ognia i wkońcu otoczyły ich ciemności tak zwarte, że nie można było rozróżnić swoich od wrogów; to też zdarzało się, że przyjaciele wpadali na siebie. Old Firehand był zmuszony zawołać, aby się zbierano; upłynęło jednak dosyć czasu, zanim się skupili, a to pozwoliło zbiegom tak ich wyprzedzić, że nie mogli już im sprostać. Wprawdzie ścigający pędzili dalej w dotychczasowym kierunku, ale wkrótce usłyszeli szydercze wycie trampów, a liczny i gromki odgłos uciekających koni pouczył ich, że dalszy trud był daremny.
— Zawracać! — rozkazał Old Firehand. — Pozostaje nam jeszcze jedno: przeszkodzić rannym ukryć się, aby potem ujść mogli.
Troska jego okazała się zbyteczną. Indjanie nie brali udziału w pościgu; pożądając skalpów białych wrogów, zatrzymali się i przeszukali dokładnie plac boju i przytykające do niego zarośla, zabijając i skalpując każdego trampa, którego znaleźli jeszcze przy życiu.
Kiedy potem przy świetle ognisk zrachowano trupy, okazało się, że, wliczając zabitych za dnia, przypadały na każdego zwycięzcę po dwie głowy. Straszne