Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 02.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chcą poprostu stratować kopytami czerwonych. W zwartym szeregu i wśród groźnych okrzyków jeźdźcy rzucili się wprost na nich.
Teraz okazało się, że Wielkie Słońce w zupełności dorósł swego zadania. Wydał głośny rozkaz, wskutek którego jego ludzie, stojący dotąd gęsto obok siebie, rozprószyli się tak, że o stratowaniu nie mogło być mowy. Zrozumieli to trampi, bo wykonali zwrot, chcąc dostać się na prawe skrzydło Indjan, aby je potem zepchnąć na lewe. Lecz wódz Osagów przewidział ten zamiar i znowu zabrzmiał jego donośny głos. Indjanie krzyknęli, utworzyli na chwilę splątany pozornie kłąb, a potem rozbiegli się znowu. Stanowisko ich zmieniło się teraz zupełnie; przedtem stali w linji idącej ze wschodu na zachód, teraz zaś uszykowali się od południa na północ. Osaga nakazał zmianę frontu nie dlatego, iżby wiedział o bliskości sprzymierzeńców, lecz by jak napadnięty bizun nastawić wrogowi nie odsłonięty bok, ale uzbrojone silnemi rogami czoło. Ta kunsztowna zmiana miała jeszcze ten nieoczekiwany przez niego skutek, że rozbójnicy znaleźli się teraz nagle między Indjanami, a ukrytymi poza zaroślami białymi. Trampi widząc, że zamiar ich został udaremniony, zatrzymali się; było to nieostrożnością, którą surowo opłacili. Okazało się, że pomylili się co do doniosłości broni Indjan. — Tę przerwę wyzyskał Osaga; wydał okrzyk, po którym jego ludzie skoczyli szybko naprzód i nagle zatrzymawszy się, wypuścili strzały, poczem cofnęli się równie szybko. Pociski dosięgły celu; wielu padło trupem, a jeszcze więcej było rannych, zarówno jeźdźców, jak koni. Te poczęły się wspinać, chcąc pójść w rozsypkę i zaledwie można