Bill, Uncle i Anglik pośpieszyli, o ile na to pozwalały ciemności, przez las czemprędzej do swych koni. Jedynie zdolności orjentowania się obu myśliwych zawdzięczano, że nie zbłądzono, gdyż w nocy wzgórza i doliny jeszcze bardziej były do siebie podobne, niż za dnia. Odwiązawszy konie, dosiedli ich, a luźne ujęli za lejce.
Zaledwie to uczynili, usłyszeli, że Indjanie nadchodzą.
— Ci trampi są ślepi i głusi, — rzekł Wielkie Słońce. — Wielu z nich powędruje do wiecznych ostępów, aby służyć duchom Osagów.
— Czy chcesz się pomścić? — zapytał Bill.
— Czyż nie zginęło dziś ośmiu Osagów, których śmierć musi być pomszczona? Czyż my, pozostali przy życiu, nie mieliśmy być umęczeni i zamordowani? Pojedziemy do wigwamów Osagów, aby sprowadzić wielu wojowników. Potem pójdziemy śladami tych bladych twarzy, aby tylu z nich sprzątnąć ze świata, ilu Manitou odda nam w ręce.
— W której stronie pasą się trzody Osagów?
— Ku zachodowi.
— To musicie przejeżdżać koło farmy Butlera?
Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 01.djvu/172
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
VI.
SZALONA JAZDA W CIEMNOŚCIACH.