Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 01.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zapominasz, że my mamy swoje, bo nas przecież nie ograbiono.
— To prawda! A przekonaliście się, czy niema tu jakiejś zasadzki?
— Żywej duszy niema; otworzenie drzwi pójdzie łatwo i właśnie mieliśmy wejść do środka, gdy ty nadszedłeś.
— Prędko więc do dzieła, zanim te łotry wpadną na myśl powrotu!
Woodward odsunął zasuwę i weszli do chaty. Przymknąwszy za sobą drzwi, zapalili światło i świecili wokoło po całej izbie. Nad pryczami były umieszczone deski, a na nich leżały świece z łoju jeleniego, jakie westmani sami sobie sporządzają. Każdy z czterech drabów zapalił jedną i zaczęto pośpiesznie szukać przydatnych przedmiotów.
Było tam kilka strzelb, różki pełne prochu, siekiery, topory, piły, noże, kartony z nabojami, mięso i inne prowianty. Każdy z trampów brał to, czego potrzebował, lub co mu się podobało. Skończywszy plondrowanie, wetknęli płonące świece w tratwę, pokrywającą łóżka; ta natychmiast się zajęła. Podpalacze wybiegli na pole, pozostawiając drzwi otwarte, aby ogień miał dostateczny dopływ powietrza, i stanęli nasłuchując. Lecz słychać było jedynie trzask ognia i szum drzew.
— Jeszcze nie nadchodzą, — odezwał się Woodward. — Co teraz?
— Naturalnie, precz stąd! — odparł kornel.
— Ale dokąd? Nie znamy przecież okolicy.
— Rano poszukają naszych śladów i pójdą za niemi; byłoby mądrze wcale tych nie zostawiać.