Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 01.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czerwoni przecierpieli. — Gdyby teraz ktoś przyszedł, aby nas stąd wypędzić, co powiedziałbyś na to?
— Broniłbym się!
— A czy miejsce to jest twoją własnością?
— Nie wiem, do kogo należy, ale ja na pewno go nie kupiłem.
— Widzisz?! Do czerwonych należy cały ten kraj, a myśmy im go zabrali, a kiedy bronią się, potępiasz ich za to?
— Hm! Słusznie mówisz, ale czerwony musi ustąpić, musi umrzeć, takie już jego przeznaczenie.
— Tak, Indjanie wymierają, bo ich mordujemy. A mówi się, że nie są zdolni do przyjęcia kultury, więc muszą zniknąć. Ale kultury nie wypalisz, jak kulę z lufy; na to trzeba czasu, dużo czasu. A czy czerwonym daje się czas na to? Czy, gdy poślesz do szkoły sześcioletniego chłopca, palniesz mu w łeb, jeśli po kwadransie nie został jeszcze profesorem? — Nie zamierzam bronić Indsmenów, ale znalazłem wśród nich tylu dobrych ludzi, co wśród białych, a może jeszcze więcej. Komuż zawdzięczam, że nie mam ani domu ani rodziny, i, choć stary, wałęsam się jeszcze po dzikim Zachodzie? Białym czy czerwonym?
— Tego nie wiem, nie mówiłeś nigdy!
— Bo mężczyzna raczej stłumi w sobie takie rzeczy, niż mówi o nich. — Szukam jeszcze jednego, który mi umknął. Przywódca, najgorszy!
Wymówił te słowa powoli, jakby kładąc na nie nacisk. To zwróciło uwagę reszty towarzyszy, którzy przysunęli się bliżej i spoglądali pytająco, nie mówiąc jednak ani słowa. On patrzył przez chwilę w ognisko,