Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 01.djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ten jednak był mądrzejszym: najpierw wypił, a potem powiedział zupełnie otwarcie, że jest za mądry, by dawać powód do zwady. To gryzło kornela. Napełniwszy jednak szklankę, zbliżył się do drugiej ofiary, Indjanina.
Wraz z Grosserem weszło mianowicie na pokład dwu Indjan. Jeden starszy, drugi młodszy, liczący może piętnaście lat. Uderzające podobieństwo ich twarzy kazało się domyślać, że są to ojciec i syn. Byli tak jednakowo ubrani i uzbrojeni, że syn wydawał się odmłodzonym portretem ojca.
Odzież ich składała się ze skórzanych legginów, ozdobionych po bokach frędzlami, i żółtych mokassynów. Koszuli czy bluzy myśliwskiej widać nie było, gdyż ciało od ramion nosili okryte pstremi i lśniącemi kocami zuni, z tego gatunku, które kosztują często ponad sześćdziesiąt dolarów za sztukę. Czarne włosy, gładko zaczesane w tył, opadały na barki, nadając im kobiecy wygląd. Pełne, okrągłe twarze miały nadzwyczaj dobroduszny wyraz, a powiększało go jeszcze i to, że policzki ich były pomalowane cynobrem na kolor jasno czerwony. Flinty, które trzymali w rękach, wydawały się niewarte razem ani dolara; wogóle wyglądali obaj zupełnie nie niebezpiecznie, a przytem tak osobliwie, że, jak wspomnieliśmy, wywołali śmiech wśród pijących. Odeszli oni nieśmiało na bok, jakby bali się ludzi, i oparli się o szeroką i długą skrzynię z silnego drzewa, wysokości człowieka.
Tam, zdawało się, że na nic nie zwracają uwagi, i, nawet kiedy kornel zbliżył się teraz ku nim, nie podnieśli głów, aż stanął tuż obok i przemówił: