Usiedli dokoła stołu. Wagner opowiedział pokrótce o swem spotkaniu z don Fernandem i o podróży na wyspę morza południowego. Kurt znał te wypadki z opowiadań Sępiego Dzioba. Dla uzupełnienia obrazu opowiedział Kurt, co zaszło od chwili lądowania w Guaymas. Wagner słuchał z wielkiem napięciem. Wreszcie zawołał zrozpaczony:
— A więc znowu zginęli?
— Niestety, tak. Mam jednak nadzieję, że mi się uda natrafić na ich ślad. Wtedy biada tym, których pochwycę!
— Może już jesteśmy na ich tropie — pocieszał Sępi Dzićb. — Różne myśli snują mi się po głowie. Dokądże udają się Landola i Cortejo?
— Prawdopodobnie tam, gdzie przebywa reszta.
— Może to niebezpodstawne przypuszczenie. W każdym razie musimy tych dwóch odszukać. Wtedy dowiemy się, jakie żywią zamiary.
— Ale nie możemy mitrężyć — rzekł Wagner. — Nie chciałbym wystawiać moich chłopców na działanie febry, której miazmiaty zatruwają powietrze Veracruz.
— Niech więc pan poszuka gdzieś wpobliżu zdrowego portu.
— Dobrze. Będę czekał w zatoce Vermeja.
Dzielny kapitan tak się zmartwił losem swych przyjaciół, że trudno go było uspokoić. Klął siarczyście Corteja i towarzyszy; sygnał rychłego wyjazdu przerwał potok przezwisk.
Upewniwszy się, że konie odbędą podróż w dobrych warunkach, Kurt wszedł z Petersem i Sępim
Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/12
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
10