Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jakże promieniało pańskie oblicze, gdy ją zobaczyłeś w New-Orleanie!
— Promieniało? Moje oblicze? To niezłe!
Pah! Z zachwytu zgłupiał pan poprostu!
— Prawdopodobnie padłem przed nią znów na klęczki?
— Naturalnie, naturalnie! Przyznaj się, sir!
— Tak, mam zwyczaj padać na kolana przed każdą niewiastą. Oczywiście, ona to panu opowiedziała?
— No tak! A skądże mógłbym wiedzieć? Jakże się serdecznie śmiała, opowiadając o tem, jak sira zamknęła na klucz i odeszła. Spodziewam się, powiedziała panu, że jest moją narzeczoną?
— Tak.
— Przyznaj się pan, nietylko dla mnie jechał pan za nią!
— Naturalnie, naturalnie!
— Powiedziała wszystko. Być może nawet, dogoniłby ją pan, gdybym uprzednio nie poczynił odpowiednich zarządzeń. Czy mówiła panu, że pojechałem do Albuquerque i że się tam spotkam z ojcem i stryjem?
— Tak.
— I że następnie pojedziemy do jej zamku, gdzie zamierzam sobie urządzić spokojne i ciche życie?
— I to także.
— A więc wiesz wszystko, i nie mam nic więcej do dodania, prócz tego, że tęsknota za nią nie pozwoliła mi jechać dalej. Zatrzymałem się w Canadian, aby