Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieważ obdarza mnie pan wielką przyjaźnią, upiększę pańską śmierć i pozwolę ci zabrać ze sobą do piekieł pewność, że będą się czuł na ziemi, niczem w niebie. Ponadto chcę jeszcze przed pańskim zgonem wyznać, że jestem istotnie tym, za kogo mnie sir uważał.
— To znaczy, Jonatanem Meltonem, oszustem, — nieboszczyk zaś, pogrzebany w wąwozie Uled Ayarów, był prawdziwym Smallem Hunterem?
— Tak.
— Kolorasi jest pańskim ojcem?
— Tak. To on zastrzelił Huntera. Sądziliśmy, że nie wygrzebie się pan z rąk Uled Ayarów. Bęcwały pozwoliły panom drapnąć. Nic to, nas przecież nie dogoniliście. Pojechaliśmy natychmiast do New-Orleanu, gdzie oddawna przygotowano dla nas teren.
— Czynił to stryj pański?
— Tak. Otrzymał depeszę i listy, które wyprzedziły nasz przyjazd. Szybko wykorzystaliśmy okazję. Sądził pan, że działałeś chytrze, ale teraz przyznasz chyba, żeś fuszerem. A nadewszystko cieszy mnie to, że ubiegłem sira przy Mrs. Silverhill. Musiało panu mocno dolegać, kiedy mu dała kosza?
— Kiedy?
— W Sonorze, gdzie tak często padał pan przed nią na klączki.
— Ja? — zapytałem, śmiejąc się, mimo sytuacji bynajmniej nie uspasabiającej do śmiechu.
— Tak, pan! Śmiej się pan — nie oszukasz mnie.