Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

związani tak samo, jak nasi nieszczęśliwi towarzysze. Otóż zauważyliśmy, że przed drzewem odwiązano ich, ustawiono twarzą w twarz, zmuszono, aby się objęli, poczem dopiero przywiązano do drzewa. To objęcie zostało wymyślone przez wyrafinowanych czerwonych, aby powiększyć katusze, my jednak upatrywaliśmy w niem ocalenie. Gdyby chciano nas zmusić do objęcia się, musianoby wszak odwiązać nam uprzednio ręce, skrępowane na plecach, — przynajmniej na parę chwil. Tych parę chwil wystarczyłoby w zupełności.
— Ale złe, straszne chwile, jakich nie chciałbym przeżyć!
— Przeżyłeś już bardziej niebezpieczne. Stało się tak, jakeśmy się spodziewali. Wódz skinął na syna i na drugiego wojownika. Tamten podszedł do Winnetou, ten do mnie. Rozsupłał rzemienie i chwycił mnie mocno za rękę, aby podprowadzić do Winnetou, który był także wolny, — wszak mieliśmy się objąć. Lecz Winnetou z szybkością błyskawicy lewą ręką zerwał z młodzieńca torbę ze śrutem, a prawą wyrwał z rąk wodza swą srebrną strzelbę. W tejże chwili, zwolniony z uścisku mego niedoszłego kata, wyrwałem mu nóż z za pasa jedną ręką, drugą zaś uderzyłem tak, że aż fiknął koziołka. Za mną stał Indjanin z moją niedźwiedziówką. Odzyskać ją i zwiać wraz z Winnetou ku strumykowi — było rzeczą jednej chwili.
— Nie ścigano was kulami?
— Nie. Wałkonie byli tak zaskoczeni, że tylko rozdziawili gęby. Wprawdzie nie zdołałem tego zobaczyć, gdyż nie była pora na spoglądanie wstecz. Wkrót-