Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak. Widok był okropny, ale głosy jeszcze straszliwsze. Scenę tę wolę pominąć milczeniem. Jeszcze dziś wzdrygam się cały, skoro o niej pomyślę. Wreszcie skazańcy umilkli, i wówczas zabrano się do nas.
— Szybciej, szybciej! Opowiadaj szybciej, abym się czem prędzej dowiedział, w jaki sposób ocaleliście!
— Muszę ci przedewszystkiem powiedzieć, że pozbawiono nas wszystkich rzeczy — —
— Także twojej broni, sztućca i niedźwiedziówki?
— Sztućca jeszcze nie posiadałem.
— A srebrna strzelba Winnetou?
— Wódz zabrał, jako osobistą zdobycz. Podczas egzekucji trzymał ją w ręku. Widzieliśmy, że strzelba jest nabita. Koni wpobliżu nie było, albowiem zostawiono je tutaj, nad strumykiem.
— Oczywiście, pod nadzorem?
— Nie. I to była wielce szczęśliwa okoliczność. Muszę wspomnieć, że ja i Winnetou odzyskaliśmy w pełni siły. Dodam nawet, że wściekłość, która mną targała, podwoiła je na pewno. Zdawałem sobie z tego sprawę. Przy wodzu stał syn, młody, barczysty wojownik, który nosił torbę ze śrutem Winnetou. Po tych uwagach odgadniesz chyba resztę. Mieliśmy biec od strumyka do drzewa. W tym celu odwiązano nam nogi. Ręce mieliśmy skrępowane na plecach. Winnetou rzucił mi wymowne spojrzenie, wskazujące na drzewo i strumyk. Nikt, oprócz mnie, tego nie zauważył. Byliśmy