Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ce rozległo się okropne wycie — rzucili się za nami. Ubiegliśmy ich jednak o taki szmat drogi, że niepodobna było nas doścignąć. Skoro dotarliśmy do pierwszego zagajnika, Winnetou zatrzymał się i zastrzelił pierwszych dwóch prześladowców. Moja nabita niedźwiedziówka położyła trupem dwóch następnych. Pozostali nie ważyli się zbyt gorliwie nas ścigać — zatrzymali się tedy i jęli naradzać. Po chwili rozbiegli się w rozsypkę, aby nas zajść z rozmaitych stron. Skorzystaliśmy z tej przerwy, aby wybrać najlepsze rumaki i pojechać bez pożegnania.
— Co za szczęście! I to wszystko opowiadasz takim obojętnym tonem, jakbyś recytował tabliczkę mnożenia!
— Jakimże tonem mam opowiadać? To nic wielkiego. Czerwonoskórzy sami ułatwili nam ucieczkę. Ale teraz zaczęliśmy ich prześladować. Poczwórne morderstwo wołało o pomstę do nieba. Mściliśmy. Czterech ukatrupiliśmy z początku, nazajutrz znowu czterech, następnego dnia trzech — —
— Razem jedenastu. Czternastu ich było, pozostało więc trzech.
— Rachunek sprawdza się. Wszyscy zasłużyli na śmierć, atoli jeden powinien był ocaleć, aby swoim opowiadać, jak Winnetou potrafi pomścić zabójstwo. — Zaskoczyliśmy ostatnich trzech nad Canadian, w miejscu, które Komanczowie nazywają Keapa-yuay, to jest Dolina Śmierci. Istotnie, dla dwóch Komanczów była to dolina śmierci.
— Wódz już nie żył?