Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kto jest kucharzem?
— Ja sam. Moja żona przybędzie dopiero pojutrze, czterej zaś kelnerzy, którzy mieli przyjechać jeszcze wczoraj, spóźnili się z winy krawca, gdyż nie wykończył im na czas fraków.
— W takim razie jest to nasze wielkie szczęście, żeś sam jegomość już przybył. Rozmawiał pan z tą panią na górze. Czy mówiła, dokąd jedzie?
— Nie.
— A kiedy wyjeżdża?
— Też nie mówiła. Ale słyszał pan wszak, że zajmuje mój buduar tylko do jutra rano.
— Czy możemy tutaj przenocować?
— Naturalnie! Będziecie spali, niczem młodzi bogowie.
— Gdzie?
— Tu, w salonie. Posłanie iście królewskie!
— Pięknie! Czy można w tym błogosławionym Gainesville nabyć konie?
— Rozumie się, sir! Na całym Zachodzie nie znajdzie pan takich koni, jak tutejsze. Prawdziwe arabskie, perskie i angielskie folbluty! A ceny, ceny — powiadam wam, nie warto nawet o nich mówić! Ja zaś mam najlepsze konie w okolicy.
— A może i siodła?
— Siodła we wszelkich gatunkach — wprost sprowadzone od najsłynniejszych siodlarzy w St. Louis.
— Życzyłbym tylko sobie, aby konie i siodła były lepsze, niż prawdziwie angielski porter, który