Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z kuchni, gdzie płonęło światełko małej łojówki. Głos mówił:
All right! Wszystko jest przewidziane. W mgnieniu oka przyniosą światło do salonu!
Usłyszeliśmy lekki szmer zbliżających się kroków, które umilkły wpobliżu. Czy to Judyta rozmawiała z gospodarzem? Jeśli tak, to znajdowała się tu, w pokoju, przezwanym przez hotelarza salonem. Po omacku podeszliśmy do stołu, przy którym stała ława. Stół i ława sklecone były z ledwie ociosanych desek. Usiedliśmy.
Wreszcie zjawił się oberżysta i postawił na stole lampę. Światło padło na nas.
Halloo, są tu jeszcze i inni goście, — rzekł. — Bądźcie pozdrowieni, gentlemans! Zostaniecie na dziś w hotelu? Wytrawna kuchnia, dobre posłanie i bardzo niskie ceny.
— Zobaczymy — rzekł Emery. — Czy ma pan piwo?
— Jeszcze jakie! Prawdziwy angielski porter.
— Podaj pan trzy flaszki. Skoro nam nektar nie przypadnie do smaku, będziesz go musiał sam wyżłopać.
— Wielcebym to sobie chwalił, lecz wiem, że nie zakosztuję tej rozkoszy.
Przyjemność, której tymczasem doznałem, była większa, niż ta, którą mnie uraczył jego kiepski odwar jęczmienny. Otóż, skoro gospodarz przyniósł lampę, spostrzegłem nawprost siebie, na przeciwległej ławie, — kogo? — Judytę i jej służącą! Jakież to miny przybrały,