Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Milczałem — nie mogłem mu odmówić słuszności. Emery znów zajrzał do przedostatniego wagonu. Judyta drzemała. Dotychczas bowiem nie mogła oka zmrużyć.
W Dallas trzeba było się przesiąść. Musieliśmy przedsięwziąć wszelkie środki ostrożności, aby Judyta nas nie zauważyła. Wszak łatwo mogła się wymknąć w drodze do Shermanu. Nie zauważyła nas jednak ani tu, ani też przy powtórnem przesiadaniu w Denton. Stąd dalej tor był niedawno ułożony, pociąg więc poruszał się bardzo ostrożnie i powoli, to też dopiero o zmroku przybyliśmy do ostatniej stacji — Gaineswille.
Czekaliśmy, aż Judyta wysiądzie, poczem wyruszyliśmy za nią. Gainesville było podówczas nędzną dziurą. Zabudowania należało raczej nazwać chatkami niż domami. Na stacji nie można było zasięgnąć żadnych informacyj.
Były tu tylko dwa tak zwane hotele, niestety, tylko tak zwane. Nasze zajazdy wiejskie mogły wobec nich uchodzić za rajskie gospody. Uciekinierka zniknęła za wrotami oberży, która miała o jedno okno więcej od swej konkurentki, to znaczy, miała trzy okna. Po chwili weszliśmy za Judytą.
W gospodzie było ciemno, choć oko wykol. Nie palono tu światła, a znikomy blask głębokiego zmierzchu nie zdołał się przebić poprzez zakurzone szybki.
Zboku rozlegał się głos tubalny. Zapewne