Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wała się nieco w swoim hamaku, ażeby obdarzyć mnie spojrzeniem i... położyć się zpowrotem, ciężko westchnąwszy. Ta siła czarodziejska mojego ubrania, które u nas kosztowałoby jedenaście marek, trwała jednak niezbyt długo, gdyż niebawem wystrzępiło się i podarło tak, że pojedyncze kawałki wiatr roznosił we wszystkich kierunkach. Mógłbym był wprawdzie kupić sobie coś lepszego i trwalszego, wszakże nie chciałem, aby Melton przypuszczał, że posiadam sporo pieniędzy. —
Około południa przyszedł Melton po mnie, gdyż okręt nareszcie przypłynął. Nastąpiło pożegnanie z życzliwymi gospodarzami; było wzruszające. Don Geronimo zdobył się na czyn bohaterski, dając mi na pamiątkę swoje domino i... płakał z radości, gdy nie przyjąłem tej ofiary. Trzej chłopcy ściskali mnie za kolana, wycierając nosy o moje nowe spodnie. Sennorita Felisa chciała otrzeć sobie oczy chusteczką; lecz ponieważ właśnie w tej chwili miała w ręku tylko czarną ścierkę do czyszczenia pieca, więc wtarła sobie smutek i sadzę w płaczące oblicze; muszę przyznać, że wywarło to na mnie daleko większe wrażenie, niż gdyby się była posłużyła prawdziwą chusteczką do nosa. Donna Elvira wyprostowała się na tyle, że zobaczyłem jej twarz prawie zupełnie wyraźnie i skinęła mi na pożegnanie ręką. Psu przyniosłem kawałek kiełbasy, gdyż miałem powody przypuszczać, że, odkąd ujrzał światło dzienne, nigdy nie kosztował tego przysmaku. Geronimo i Felisa poszli za mną na podwórze. Tam wyciągnąłem kiełbasę z kieszeni i pokazałem psu; ale, zanim ten zdążył otworzyć paszczę, przyskoczyła sennorita i wydarła mi podarunek z ręki, wołając: