Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mały Geronimo wydawał tony, podobne do skrzypienia nienaoliwionych zawias. Zgasiłem światło i skierowałem się ku mojemu legowisku z kukurydzy, gdzie pies, który przyzwyczaił się do mnie, przyjął mnie przyjacielskiem lizaniem rąk.
Następnego dnia obudziłem się bardzo wcześnie, a przecież, gdy wszedłem do izby gościnnej, mormona już nie było. Gdzie przebywał przez cały dzień? Nikt tego nie wiedział. Fakt również uderzający, bo kto chodzi uczciwemi drogami, ten czynów swoich nie otacza tajemnicą. —
Tymczasem sennorita Felisa przyrządzała śniadanie, to znaczy ową sławną czekoladę. Byłaby to moja trzydziesta filiżanka w tym domu, — gdyby nie pewne, spóźnione niestety odkrycie, jakie dziś poczyniłem; mianowicie, szanowna sennorita przyrządzała czekoladę na tej samej wodzie, w której myła przed chwilą swoje delikatne palce i twarz... — Udałem, że mam ból żołądka i z tego powodu muszę zrezygnować z czekolady. Na to sennorita uśmiechnęła się wdzięcznie i, przyłożywszy filiżankę do ust, do dna ją wypróżniła. Obtarłszy usta wierzchem dłoni, odezwała się rozczulająco:
— Sennor, pan jesteś najszlachetniejszym kawalerem jakiego widziałam; skoro się pan ożeni, uszczęśliwi pan swoją sennorę z pewnością. Wielka szkoda, że pan odjeżdża. Czy nie mógłby pan tutaj zostać?
— Czy pragnęłaby pani tego? — zapytałem.
— Tak!
— A co jest przyczyną takiego życzenia? Czy owo szczęście, o którym mówiła sennorita właśnie, czy też czekolada, którą odstąpiłem pani tak chętnie?