Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

botnikiem, dlatego brak ludzi, którzy nadawaliby się do robót w hacjendzie. Otóż sennor Timoteo zwerbował Niemców, czy też Słowian. Jest ich około 40 robotników, którzy przybędą tutaj jutro; większość prowadzi żony i dzieci. Podpisali już kontrakty i wszystko jest tak obmyślone, że staną się wkrótce zamożnymi ludźmi. Hacjendero posłał mnie, ażebym ich przyjął i objął przewodnictwo nad nimi przez resztę drogi.
— Z jakiej miejscowości pochodzą ci ludzie?
— Nie wiem tego dokładnie, ale przypuszczam, że mieszkali blisko granic Polonji albo Pomeranji. Miasto, z którego okolicy pochodzą, nazywa się, jeśli mię pamięć nie myli, Cobili.
— Takiego miasta tam niema. Hm, Pomorze, albo Polska! Może pan ma na myśli miasto Kobylin?
— Tak, tak; tak właśnie jak pan to wymawia, brzmi nazwa owej miejscowości. Nasz agent daprowadził tych ludzi do Hamburga, skąd wyruszyli dalej parowcem do San Francisko. Stamtąd przybędą tutaj jutro na małym okręcie żaglowym. Statek ląduje w Guaymie tylko dlatego, ażeby mnie zabrać na pokład i odpływa zaraz dalej. Jeżeli pan chce się jeszcze namyśleć, to mogę dać panu czas tylko do jutrzejszego poranku. Jeśli się zaś pan w tym czasie nie zdecyduje, cofam moją ofertę, i może pan siedzieć w Guaymie tak długo, jak mu się będzie podobać!
— Przypuszczam, że kapitan statku przyjąłby mnie jako pasażera aż do Lobos?
— Nie, stanowczo nie, nawet za najlepszą opłatą. Okręt jest wynajęty tylko dla owych wychodźców i kapitan nie śmie przyjąć nikogo innego. Poco więc się