Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

namyślać? Byłbyś sennor poprostu warjatem, gdybyś odrzucił moją ofertę!
Patrzył na mnie z oczekiwaniem, zapewne przekonany, że otrzyma potakującą odpowiedź. Byłem w kłopocie. Miałem poprzednio zamiar pozwolić mu mówić, a potem go wyśmiać; teraz jednak musiałem tego zaniechać. W jaki inny sposób odjechałbym z Guaymy? Już sama ta okoliczność nakazywała mi nie dawać mu odmownej odpowiedzi. Miałem jednak jeszcze jeden powód, ażeby odbyć z nim tę podróż. Oczekiwał emigrantów z Europy, prawdopodobnie z Poznańskiego, sprowadzonych do Ameryki w celach zarobkowych, na podstawie zawartego z nimi układu. To już wystarczyło, ażebym się ich losem żywo zainteresował, tem bardziej, że zadziwiła mnie droga, jaką obrał Melton do hacjendy. Wiedziałem, że miasto Ures, wpobliżu którego miała leżeć hacjenda, wznosi się nad rzeką Rio Sonora; najkrótsza zatem i najwygodniejsza droga prowadziłaby z Guaymy przez Hermosillo, a później rzeką w kierunku jej źródeł; tymczasem mormon chciał jechać aż do Lobos, a więc przynajmniej trzydzieści leguas dalej. Drogę lądową stamtąd opisał mi wprawdzie jako bardzo przyjemną i pociągającą, przeczuwałem jednak, chociaż nie byłem nigdy w tej okolicy, że mnie okłamał. Choćby był nawet powiedział prawdę, to szło tutaj o tak wielkie okrążenie, że domyślałem się jakiegoś szczególnie ważnego powodu, który go do tego zmuszał. Ponieważ nie nadkłada się tak drogi z ludźmi, mającymi ze sobą kobiety i dzieci, więc musiałem wnioskować, że nie jest to jakiś powód przypadkowy i niewinny. Skutkiem tego przyszło mi na myśl, że wychodź-