Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za zdumienie przy otwarciu każdego pakunku! Jednego malca schwytano, gdy pakował do ust blaszaną patelnię! naturalnie, że na niego padło podejrzenie, iż tak samo połknął cukrowego indyka razem z drewnianym półmiskiem. Nakoniec godzina spoczynku nadeszła, dzieci jedno po drugiem wychodzą z pokoju i usypiają z zabawkami w ręku, z projektami zabaw na jutro! Spokojność powróciła.
— Marjo — rzekł mąż z uśmiechem, zwracając się do żony — widziałem dziś jednego z twoich dawnych znajomych.
— Kogóż?
— Zgadnij!
— Jakże chcesz, żebym zgadła?... Czy czasem nie pana Scrooge? — zagadnęła.
— Właśnie jego. Przechodziłem koło kantoru, a ponieważ okiennice nie były zamknięte, i paliła się lampa, spojrzałem mimowolnie. Mówiono mi, że wspólnik jego, Marley, dogorywa. Scrooge siedział samotny. Sam jeden na świecie!!
— Duchu! duchu! odprowadź mnie stąd!... — wołał Scrooge, załamując ręce.
— Zapowiedziałem ci — odrzekło widmo — że ukażę ci cienie przeszłości... nie miej do mnie żalu, jeżeli są takie, nie inne.
— Odprowadź mnie! — wołał Scrooge — nie zniosę więcej podobnych widoków.
Zwrócił się do ducha i ze zdziwieniem spostrzegł w jego twarzy rysy wszystkich tych osób, które mu ukazywał. Więc rzucił się na niego.