Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dajże mi już pokój, puść mnie, odprowadź do domu! — przestań dręczyć! — wołał rozpaczliwie, usiłując wyrwać się z rąk jego.
W tej walce, jeżeli to walką nazwać można, ponieważ duch, nie czyniąc żadnego oporu, nie dał się przecież zachwiać żadnym wysiłkiem przeciwnika, — Scrooge spostrzegł, że światło, tryskające z głowy widma, połyskiwało coraz silniej i prawie oślepiająco. Schwycił więc za gasilnik i ruchem niespodziewanym wtłoczył mu go na głowę.
Duch zniknął pod tym dziwacznym kapeluszem, lecz choć Scrooge przyciskał go ze wszystkich sił, nie mógł zdusić zupełnie blasku, wydobywającego się teraz z pod spodu i oświetlającego całą podłogę.
Uczuł się wkońcu tak okropnie zmordowanym, iż ogarnęła go senność niepohamowana. I nagle ujrzał się w swojej sypialni. Wtedy chciał raz jeszcze przycisnąć gasilnik, uderzył ręką z góry, lecz wraz z tym ruchem sam upadł na łóżko, pogrążony w śnie głębokim.

IV.
Drugi z trzech duchów.

Przebudziwszy się znowu, Scrooge usiadł na posłaniu, ażeby zebrać myśli, ale nie potrzebował sobie długo przypominać, że zegar wkrótce zapewne uderzy pierwszą po północy. Czuł doskonale, że przyszedł do przytomności w tej chwili, w której miał