Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie pojechałbym. Popatrzywszy na zegarek, widząc, że pozostaje już tylko pół godziny czasu do odjazdu poczty, od razu postanowiłem jechać. Jechałem tylko dlatego, że w liście było wspomniane imię Prowisa. Wogóle w pospiechu bardzo trudno dobrze pojąć sens jakiegokolwiek listu i dlatego przeczytałem kilka razy tajemnicze pismo, zanim zmiarkowałem, że swą podróż powinienem zachować w tajemnicy. Bezwiednie napisałem parę słów do Herberta, że opuszczając Anglię prawdopodobnie na długo, postanowiłem pojechać do pani Chewiszem, by się dowiedzieć o jej zdrowiu. Potem spiesznie włożyłem palto, zamknąłem mieszkanie i najkrótszą drogą udałem się na stacyę dyliżansów. Jeślibym najął powóz i pojechał większemi ulicami, napewno spóźniłbym się. Tak zaś spotkałem dyliżans u samej bramy stacyi. Nająłem wewnętrzne miejsce i odzyskałem równowagę umysłu dopiero wówczas, gdym tłukł się sam jeden w dyliżansie, siedząc po kolana w słomie.
Byłem jakby nieprzytomny od chwili odebrania listu. List ten po troskach i kłopotach, spowodowanych wiadomością Uemnika zupełnie wytrącił mię z równowagi. Teraz, siedząc w karecie, zacząłem się dziwić, poco jadę i przemyśliwałem nad tem, czy nie lepiejby było zatrzymać dyliżans, wrócić do domu, niż tak dziwnie słuchać anonimowego pisma. Jednem sło-