Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

brodą siedział samotnie po drugiej stronie pokoju, gdzie posadził go, jako główną osobę uroczystości, pan Trebb. Kiedym pochylił się nad nim i rzekł: — „Kochany Józefie, jak się miewasz?“ odpowiedział:
— Pip, stary przyjacielu, znałeś ją, kiedy była jeszcze piękną... i milcząc uścisnął mi rękę.
Biddi bardzo skromniutka i porządna, w czarnej sukni, krzątała się, ale nie natrętnie. Powitałem ją, a rozumiejąc, że obecnie nie czas na rozmowy, znowu usiadłem obok Józefa; dziwiłem się, ale nie mogłem pojąć, gdzie było ciało mej siostry. W bawialni czuć było zapach ciasta, zacząłem więc szukać stołu z jadłem. W pierwszej chwili, nie można go było odnaleźć z powodu ciemności, przyzwyczaiłem się jednak do niej i ujrzałem, że był tu pokrajany na kawałki plum-pudding i pomarańcze, także podzielone na części i przekąski i biskwity a nawet dwie karafki, które dobrze znalem, ale których nigdy nie widziałem w użyciu; jedna z xeresem, druga z portweinem. Podszedłszy do stołu, ujrzałem nizko kłaniającego się Pembelczuka w czarnej zarzutce i szalu z krepy, którego końce zwieszały się na kilka łokci; naprzemian to napychał sobie usta, to czynił jakieś żałobne znaki, chcąc zwrócić mą uwagę. Widząc, że wreszcie udało mu się to, poskoczył do mnie i półgłosem zapytał: