Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

smutne, nierozstrzygnięte pytanie przeniknęło mnie. Mimowolny mój dreszcz skłonił ją do położenia ręki na mojej. Natychmiast dziwne me myśli rozwiały się. Cóż to było?
— Co panu? czy pana znów co przestraszyło?
— Musiałbym się przestraszyć, gdybym mógł wierzyć pani słowom — rzekłem, pragnąc zmienić rozmowę.
— A więc pan nie wierzy? Cóż robić? W każdym razie, przyznałam się. Pani Chewiszem będzie wkrótce czekała na pana, by pan ją powoził w fotelu, choć myślę, że możnaby to obecnie zarzucić, wraz z resztą zwyczajów. Obejdziemy jeszcze raz dookoła ogrodu a potem wrócimy do domu. Chodź. Dziś nie powinieneś wylewać łez nad mem zepsuciem; bądź mym paziem i pozwól mi się oprzeć na swem ramieniu.
Piękna jej suknia sunęła się dotychczas po ziemi. Teraz podniosła ją jedną ręką a drugą oparła się zlekka na mem ramieniu. Jeszcze dwa, czy trzy razy okrążyliśmy zapuszczony sad wokoło i wydał mi się cały, jakby w kwiatach. Gdyby zielone i żółte trawki w szczelinach starego muru były najrzadszymi kwiatami, nie mogłyby mieć większego powabu w mych wspomnieniach.
Nie było między nami różnicy w latach, któraby mogła stać się dla nas przeszkodą.