Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i rzekłem: — Niech pan dobrą wybierze, przyjacielu Brajton! Jeślibyśmy pana zechcieli zatrzymać dłużej, musiałby pan jeszcze dwa dni stracić napróżno. — Na to odrzekł: — Pozwoli mi pan ofiarować sobie najtłuściejszą kurę z całego sklepu! — Naturalnie zgodziłem się na to. To także przecież majątek i również ruchomy. Mam nadzieję, że nic pan nie będzie miał przeciw staruszkowi ojcu?
Myślałem, że wciąż mówi o tej kurze, ale dodał: — Mam w domu czcigodnego ojca. — Odpowiedziałem mu na to tak, jak wymagała delikatność.
— Czy pan nie był jeszcze u pana Dżaggersa na obiedzie? — spytał.
— Jeszcze nie.
— Mówił mi dziś o tem, gdy słyszał, że pan będzie u mnie. Myślę, że jutro pana zaprosi. Ma zamiar zaprosić też pańskich towarzyszów. Ma pan ich trzech, nieprawdaż?
Choć nie miałem zwyczaju zaliczać Drummela do ich liczby, odrzekłem: — Tak!
— A więc chce zaprosić cała szajkę.
Słowo to mi niezbyt pochlebiło. — Czemkolwiek panów uraczy, dobrze uraczy. Nie spodziewajcie się nadzwyczajnej rozmaitości, ale wszystko będzie doskonałe. W domu jego jest jeszcze jedna rzecz ciekawa: nigdy nie zamyka na noc drzwi ani okien.
— I ani razu go nie okradli?