Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

podała mu fajkę i zapaliła ją. Nigdy nie palił jej tak późno, pomyślałem więc, że pali, by się uspokoić.
Stał przy drzwiach, pod mem oknem i palił, Biddi rozmawiała z nim. Wiedziałem, że rozmawiają o mnie, bom słyszał swe imię, wymawiane wiele razy czułym, ale równocześnie smutnym głosem. Mógłbym słyszeć więcej, lecz nie chciałem, odszedłem od okna, usiadłem w krześle przy swem posłaniu i zacząłem dumać o tem, jak to przykro i dziwnie, że pierwszą noc przed pozyskaniem świetnego stanowiska spędziłem tak smutnie i czułem się tak samotnym.
Gdym popatrzył w stronę okna, ujrzałem jasne obłoczki dymu, wznoszące się w górę od fajki Józefa i zdawało mi się, że to Józef śle mi swe błogosławieństwo, nie chcąc mi go wprost oznajmiać, ani wystawiać na pokaz, tylko przesycając niem atmosferę, okrążającą nas. Zgasiłem świecę i położyłem się do łóżka; wydawało mi się ono niewygodnem i następnych nocy ani razu już nie zasnąłem w niem dawnym, mocnym snem.






Rozdział XIX.

Ranek następny znacznie zmienił ogólny mój pogląd na życie. Był teraz nierównie ja-