Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

śniejszy. Męczyła mię tylko myśl, że jeszcze sześć dni dzieliło mnie od wyjazdu; nie mogłem w żaden sposób pozbyć się wrażenia, że w międzyczasie może się coś zdarzyć w Londynie i gdy tam przyjadę, wszystko nagle się zmieni.
Józef i Biddi z wielkiem współczuciem i bardzo względnie słuchali mnie, gdym z nimi rozmawiał o dniu wyjazdu, ale sami nigdy nie zaczynali o nim rozmowy. Po śniadaniu Józef przyniósł mą umowę. Spaliliśmy ją na kominku i dopiero wtedy poczułem się wolnym. Świadomość pozyskanej swobody tak silnie podziałała na mnie, że wraz z Józefem udałem się do kościoła i myślałem, że gdyby ksiądz wiedział o tem, nie czytałby ewangelii o bogaczu i o królestwie niebieskiem.
Obiad jedliśmy zawsze wcześnie, a po obiedzie szedłem powałęsać się po okolicy, aby pożegnać się z moczarami. Mijając kościół doznałem dziwnego współczucia dla nieszczęśliwych ludzi, którzy muszą chodzić tu każdej niedzieli w ciągu życia, a po śmierci leżą w ziemi pod zielonymi pagórkami. Dałem sobie słowo uczynić w przyszłości coś dla nich i ułożyłem nawet plan jak pewnego pięknego dnia ugoszczę ich obiadem z rostbefów i plum-puddingów i kwaterki porteru, a każdego z osobna całą beczką łaskawej uprzejmości.
Jeżeli już poprzednio wstydziłem się przy-