Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tego właśnie sobie nie życzę! Zrobią z tego całą historyę... ordynarną i niesmaczną... Nie będę w stanie znieść tego...
— To twoja rzecz! Jeśli nie możesz...
Tu wmieszała się Biddi, siedząca z talerzykiem obok mej siostry, mówiąc:
— Czyś pomyślał o tem, że wypadałoby ci pokazać się panu Hardżeri, siostrze i mnie? Chcesz tego, czy nie?
— Dobrze więc, przyniosę tu swe ubranie w węzełku... wieczorem w wilię odjazdu.
Biddi nic nie odpowiedziała. Wspaniałomyślnie przebaczyłem jej i odchodząc spać uprzejmie życzyłem dobrej nocy. Wszedłszy do swej małej izdebki, siadłem i obrzuciłem ją długiem spojrzeniem, myśląc, że już wkrótce rozstanę się z nią na zawsze. Przeżyłem w niej najczystsze młodości mej wspomnienia i w obecnej chwili, siedząc w niej czułem dziwne, podwójne uczucie, niby wahanie się w wyborze między skromną izdebką a pięknemi komnatami, oczekującemi mnie tak, jak dawniej wahałem się, czy cenić więcej kuźnię, czy dom pani Chewiszem, Biddi, czy Estellę.
Słońce, świecące przez cały dzień, rozgrzało silnie dach i w mej izdebce było bardzo ciepło. Otworzyłem okno, wyjrzałem przez nie i zobaczyłem Józefa, który zwolna wyszedł z ciemnych drzwi dolnych, aby przejść się parę razy po dworze, potem wyszła Biddi,