Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chu. W smutnem usposobieniu, jakie jawiło się u mnie zawsze po takich wybuchach, jakby to była niedziela lub jakby ktoś w domu umarł, Poszedłem na górę, by się przebrać.
Gdy zeszedłem na dół, Józef i Orlik pozamiatali podłogę i znikły ślady walki, prócz siniaka pod samym nosem Orlika, co nie dodawało mu zupełnie urody. Na stole pojawiła się butelka piwa z pod „Wesołych żeglarzy“ i obaj najspokojniej przypijali do siebie. Panująca cisza wywarła kojący wpływ na Józefa; odprowadzając mnie rzekł:
— Poszumi, poszumi, a potem ucichnie. I tak całe życie.
Nie myślę, żeby kto mógł się interesować wzruszeniem, jakiego doznawałem, udając się do pani Chewiszem. Nie raz minąłem furtkę, zanim odważyłem się zadzwonić. Myślałem, czyby nie lepiej uciec i z pewnością uciekłbym, gdybym miał prawo rozporządzania swym czasem.
Do furtki wyszła pani Sara Poket a nie Estella.
— Cóż to? Znowuś tu? Czego ci potrzeba?
Gdym odrzekł, że chcę odwiedzić panią Chewiszem, parę minut wahała się, czy wpuścić, ale nie chcąc widocznie brać na siebie odpowiedzialności, wpuściła mnie wreszcie.