Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wszystko było po dawnemu i pani Chewiszem była sama.
— No! — rzekła badawczo, wpatrując się we mnie. — Mam nadzieję, że niczego nie żądasz?... Nic nie otrzymasz.
— Nic, proszę pani! Chciałem tylko pani powiedzieć, że bardzo dobrze mi się powodzi u mego pana i bardzo jestem pani wdzięczny.
— Tak, tak! Możesz przychodzić czasem... W dniu swych urodzin przychodź... Aha! — zawołała, zwracając się do mnie wraz ze swem krzesłem. — Szukasz Estelli? Tak?
Rzeczywiście oglądałem się wokoło, szukając Estelli...
— Za granicą odbiera wychowanie wymagane dla damy. Nie sięgać teraz po nią... wypiękniała... każdy się zachwyca, kto ją tylko zobaczy. Czujesz, żeś ją stracił?
W ostatnich jej słowach było tyle złośliwości i zaniosła się takim niemiłym śmiechem, że zupełnie zmieszałem się i nie wiedziałem, co powiedzieć. Prędko mnie pożegnała i tem wybawiła mnie ze zmieszania. Gdy Sara zamknęła za mną furtkę, poczułem, że byłem jeszcze bardziej nierad ze swego rodzinnego domu i z rzemiosła i ze wszystkiego na świecie. Oto, com zyskał z tych odwiedzin.
Idąc po Hajg-strit, z przykrością patrzyłem we wystawy sklepowe i rozmyślałem,