Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ście do następnego stadyum wściekłości. Słyszycie nazwy, jakie mi daje! Ten Orlik! W moim własnym domu! Mnie... kobiecie zamężnej! Wobec mego męża! O! O!
Tu siostra wśród klaskań i wykrzykiwań zaczęła się bić rękami po piersiach, po kolanach, zerwała kapelusz, rozpuściła włosy — przejście do następnego stadyum szaleństwa. Zmieniwszy się w ten sposób w prawdziwą furyę, rzuciła się ku drzwiom, które na szczęście zamknąłem przedtem na klucz.
Biednemu Józefowi nie pozostawało nic innego, jak podejść do swego robotnika i zapytać, na jakiej podstawie śmiał się wmieszać do spraw jego z żoną i kto go o to prosił?
Stary Orlik zrozumiał, że musi przyjąć wyzwanie i przygotowywał się do obrony. Nie zdejmując swych popalonych fartuchów, jakby dwaj giganci stali naprzeciw siebie. Jeśli w okolicy był jaki człowiek, któryby mógł sprostać Józefowi, nie widziałem go. Orlik w jednej chwili nie gorzej od bladego młodzieńca, znalazł się wśród węgielnego pyłu i nie spiesznie się podniósł. Józef otworzył drzwi, wziął na ręce siostrę, leżącą bez czucia pod samem oknem, odniósł do domu i położył na kanapie; tu dopiero zaczęła przychodzić powoli do siebie, rzucała się na wszystkie strony, zapuszczając ręce we włosy Józefa. Potem nastąpiła zupełna cisza po silnym wybu-