Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dlatego, że nie warto płakać z powodu ciebie, — odpowiedziałem.
Nie wiem, czy kiedy w życiu dawałem kłamliwszą odpowiedź. Wszystko płakało w mej duszy wówczas i poznałem wtedy mękę, której później wielokrotnie z jej powodu doświadczałem.
Doszliśmy do schodów i zaczęliśmy na nie wstępować, gdyśmy ujrzeli jakiegoś pana zstępującego na dół.
— Kto to? — spytał dżentelmen, zatrzymując się i uważnie patrząc na mnie.
— Chłopiec, — odpowiedziała Estella.
Był to człowiek dorodny i niezwykle wysoki z nadzwyczaj wielką głową i odpowiednio wielkiemi rękami. Ujął mię pod brodę i zwrócił mą twarz tak, by lepiej ją obejrzeć przy świecy. Na głowie jego widniała ogromna łysina, czarne szerokie brwi jeżyły się i sterczały, jak szczotka; oczy spoczywały głęboko w orbitach, wygląd ich był bardzo nieprzyjemny, ostry i podejrzliwy. Na kamizelce jego chwiał się gruby łańcuch od zegarka, a twarz usiana była czarnymi punktami w tych miejscach, gdzie powinny były rosnąć broda i bokobrody. Nie przedstawiał dla mnie żadnego znaczenia w tej chwili i nie mogłem przewidzieć, czy kiedykolwiek się z nim zetknę, niemniej jednak, jak zwykle, zauważyłem te szczegóły.